Wielki Pożar 1910 roku: Największa katastrofa leśna w historii Stanów Zjednoczonych
Wielki Pożar 1910 roku, znany również jako Big Blowup, Big Burn czy Devil's Broom fire, jest uznawany za jedną z najbardziej dramatycznych katastrof naturalnych w historii Ameryki Północnej.
W ciągu zaledwie dwóch dni, 20 i 21 sierpnia 1910 roku, seria gwałtownych pożarów strawiła ponad 12 140 km² lasów w północnym Idaho i zachodniej Montanie, a także we wschodniej części stanu Waszyngton oraz w południowo-wschodniej Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie.
Spalony obszar, wielkością niemal dorównujący stanowi Connecticut, znacznie przewyższał skalę wszystkich wcześniejszych pożarów w amerykańskiej historii.
Warunki prowadzące do katastrofy
Rekordowa susza i wyjątkowe warunki klimatyczne
Rok 1910 charakteryzował się wyjątkową suszą, która stworzyła idealne warunki dla nadchodzącej tragedii. Zima 1909-1910 oraz następujące po niej wiosna i lato były ekstremalnie suche, z rekordowo niskimi opadami deszczu, zwłaszcza w kwietniu i maju. Lato okazało się tak upalne, że określano je mianem „niepodobnego do żadnego innego”.
Warunki pogodowe stały się dramatyczne: od maja do lipca nie spadła ani kropla deszczu. Przejście przez lasy w regionie Bitterroot Mountains, na granicy Idaho i Montany, porównywano do stąpania po chrupkich liściach. Powietrze było tak suche, że każdemu krokowi towarzyszył charakterystyczny chrzęst wysuszonej ściółki.
Początki pożarów
Pierwsze ogniska pożarów w tym sezonie pojawiły się już 29 kwietnia 1910 roku w Blackfeet National Forest, w północno-zachodniej Montanie. Prawdziwe problemy rozpoczęły się jednak w czerwcu, gdy gwałtowne burze wywołały liczne pożary w górzystym regionie leśnym.
Kluczowym momentem okazała się noc z 26 lipca 1910 roku, gdy nad regionem Bitterroots przeszła potężna burza z piorunami. Hukot przetaczał się przez doliny, lecz nie przyniósł upragnionego deszczu. Do następnego ranka uderzenia piorunów wywołały niemal tysiąc pożarów w całym regionie.
W kolejnych tygodniach sytuację pogarszały nowe zarzewia ognia. Iskry wyrzucane przez parowozy przejeżdżające przez gęste lasy z łatwością zapalały wysuszoną roślinność.
Rozwój katastrofy
Pierwsze próby gaszenia pożarów
Do połowy sierpnia w Idaho i Montanie płonęło już od 1000 do 3000 pożarów. Młoda Służba Leśna Stanów Zjednoczonych (US Forest Service), utworzona zaledwie pięć lat wcześniej, była zupełnie nieprzygotowana na skalę nadchodzącego kataklizmu.
W lipcu 1910 roku Służba Leśna skierowała do walki z ogniem około 4000 osób. W większości byli to robotnicy dorywczy – górnicy, drwale, osadnicy i nowo przybyli imigranci – nadzorowani przez nieliczną i rozproszoną kadrę leśników. Większość z nich miała niewielkie doświadczenie w gaszeniu pożarów i często brakowało im podstawowego wyposażenia, takiego jak solidne buty czy rękawice.
Interwencja wojskowa i Buffalo Soldiers
Gdy sytuacja stawała się coraz bardziej krytyczna, 7 sierpnia 1910 roku prezydent William Howard Taft zezwolił na skierowanie wojska do pomocy w gaszeniu pożarów. Łącznie do walki z ogniem wysłano 4000 żołnierzy. Wśród nich znalazło się siedem kompanii z 25. Pułku Piechoty, znanego jako Buffalo Soldiers – były to pierwsze w historii USA profesjonalne, afroamerykańskie jednostki wojskowe sformowane w czasie pokoju.
Ich przybycie niemal podwoiło ówczesną populację czarnoskórych mieszkańców Idaho. Żołnierze ci odegrali kluczową rolę w ratowaniu miast, zwłaszcza Avery w Idaho. Pomimo początkowego, rasistowskiego oporu lokalnej ludności, zdołali oni ewakuować mieszkańców i skutecznie obronić miasto przed nadciągającym ogniem.
Big Blowup – katastrofalne 48 godzin
20 sierpnia 1910: Początek ognistego piekła
Prawdziwa katastrofa rozpoczęła się 20 sierpnia 1910 roku, gdy nad region nadciągnął suchy front atmosferyczny z Kanady. Przyniósł on wiatry o sile huraganu, osiągające w porywach prędkość do 113 km/h (70 mil/h). Te potężne podmuchy połączyły setki pojedynczych ognisk w jeden gigantyczny, niepowstrzymany żywioł.
Leśniczy Edward Stahl opisywał płomienie sięgające setek metrów wysokości, „rozniecane przez wiatr o sile tornada tak gwałtowny, że spłaszczały się i opadały na ziemię w wielkich łukach, niczym prawdziwy czerwony demon z piekła”. Podmuchy były tak silne, że roznosiły iskry na odległość ponad 80 kilometrów od głównych ognisk pożaru.
Niszczycielska siła żywiołu
Ogień przemieszczał się z prędkością galopującego konia, co dla wielu osób czyniło ucieczkę niemal niemożliwą. Płonące drzewa były wyrywane z korzeniami i ciskane niczym zapałki, a wysuszone pnie eksplodowały, tworząc chmury iskier. Kule ognia przeskakiwały nad dolinami, w mgnieniu oka zajmując przeciwległe zbocza.
Skutki były odczuwalne na ogromną skalę. Dym z pożarów był widoczny aż w Nowej Anglii, a sadza dotarła nawet na Grenlandię. Na Oceanie Spokojnym, w odległości 800 km od brzegu, niebo było tak gęsto przesłonięte dymem, że statki nie mogły nawigować według gwiazd.
Heroiczne akcje ratunkowe
Historia leśniczego Edwarda Pulaskiego
Najsłynniejsza historia o heroizmie z czasów Big Blowup jest związana z leśniczym Edwardem Pulaskim, który uratował życie niemal całej swojej 45-osobowej załodze. Ten 44-letni weteran, urodzony w Ohio, przybył na Zachód w poszukiwaniu przygód i od 1908 roku pełnił funkcję strażnika leśnego.
Gdy 20 sierpnia ogień wymknął się spod kontroli, Pulaski prowadził swoją załogę do walki z pożarem w rejonie potoku Placer Creek, około 16 km na południowy zachód od miasta Wallace. Kiedy sytuacja stała się beznadziejna, wykorzystał doskonałą znajomość terenu i poprowadził swoich ludzi do opuszczonej kopalni.
Dramatyczna ucieczka do tunelu
Sztolnia, znana dziś jako Tunel Pulaskiego, miała zaledwie 76 metrów długości. W ciasnym przejściu schroniło się 44 mężczyzn i dwa konie, podczas gdy na zewnątrz ogień trawił ścieżkę, którą przed chwilą uciekali.
Wewnątrz, na skutek ekstremalnego gorąca, chłodne powietrze kopalni szybko zostało wyparte przez żar i gęsty dym. Pulaski nakazał ludziom położyć się twarzą do ziemi, gdzie wciąż można było oddychać. Gdy jeden z mężczyzn w panice próbował uciec, leśniczy wyciągnął rewolwer i zagroził, że zastrzeli każdego, kto opuści schronienie.
Wkrótce drewniane belki podtrzymujące wejście do tunelu stanęły w płomieniach. Pulaski, w desperackiej próbie ratunku, zaczął czerpać swoim kapeluszem wodę zbierającą się na dnie sztolni, by gasić ogień. Dotkliwie poparzył sobie dłonie, a jego włosy zajęły się ogniem. Około 5 rano jeden z ocalałych krzyknął: „Wychodźcie, chłopcy, szef nie żyje!”. Pulaski odpowiedział z ciemności: „Jak diabli, żyję!”.
Spośród 45 osób ocalało 40. Pięciu mężczyzn zmarło w tunelu z powodu uduszenia, a jeden zginął przygnieciony przez drzewo, jeszcze przed dotarciem do schronienia.
Zniszczenia i straty
Ofiary śmiertelne
Wielki Pożar 1910 roku pochłonął życie od 85 do 87 osób, z czego 78 stanowili strażacy. Do najtragiczniejszych zdarzeń należała śmierć 28-osobowej „Zagubionej Drużyny” (Lost Crew), która w całości zginęła w rejonie potoku Setzer Creek. Do dziś jest to druga pod względem liczby ofiar katastrofa w historii amerykańskiej straży pożarnej, ustępująca jedynie atakom z 11 września.
Wielu poległych strażaków pochowano jako „nieznanych” z powodu pośpiesznej rekrutacji i braku odpowiedniej dokumentacji. Zginęła również nieznana liczba cywilów.
Zniszczenia materialne
Pożar doszczętnie zniszczył kilka miast:
- Idaho: Falcon, Grand Forks
- Montana: De Borgia, Haugan, Henderson, Taft, Tuscor
W Idaho spłonęła jedna trzecia miasta Wallace, a straty oszacowano na 1 milion dolarów (dziś równowartość ok. 35 milionów dolarów). Pociągami pasażerskimi ewakuowano tysiące mieszkańców do Spokane i Missouli.
Straty ekonomiczne i ekologiczne
Łączną wartość zniszczonego drewna oszacowano na 1 miliard dolarów (według wartości z 1910 roku). Taka ilość surowca wystarczyłaby do budowy 800 000 domów lub wypełnienia pociągu towarowego o długości 3862 km.
Szacuje się, że ogień strawił 8 miliardów stóp sześciennych drewna, z czego udało się odzyskać mniej niż 10%. Poważnym problemem stała się również erozja, ponieważ wypalona gleba utraciła zdolność do retencji wody.
Długoterminowe skutki i dziedzictwo
Transformacja polityki leśnej
Wielki Pożar 1910 roku fundamentalnie zmienił amerykańską politykę przeciwpożarową na kolejne dziesięciolecia. Choć przed katastrofą Służba Leśna była młodą agencją na skraju likwidacji, to właśnie to wydarzenie ugruntowało jej pozycję i doprowadziło do podwojenia jej budżetu.
Henry Graves, drugi naczelnik Służby Leśnej, po pożarze zdecydowanie opowiedział się za bardziej agresywną polityką prewencji. Doprowadziło to do uchwalenia ustawy Weeks Act, która wzywała do współpracy między agencjami federalnymi, stanowymi i prywatnymi w zakresie ochrony przeciwpożarowej.
Polityka „10 rano”
Ferdinand Silcox, który osobiście walczył z żywiołem w 1910 roku, został później piątym naczelnikiem Służby Leśnej. Pod wpływem ogromu zniszczeń, promował on tzw. politykę „10 rano”, której celem było ugaszenie każdego pożaru do godziny 10:00 następnego dnia po jego zgłoszeniu. Ta doktryna całkowitego tłumienia ognia, spopularyzowana później przez postać Niedźwiedzia Smokey, ma swoje korzenie właśnie w Wielkim Pożarze 1910 roku.
Nieprzewidziane konsekwencje
Chociaż polityka całkowitego tłumienia ognia była skuteczna w krótkiej perspektywie, doprowadziła do nieprzewidzianych, negatywnych konsekwencji. Przez dziesięciolecia w lasach gromadził się nadmiar materiału palnego, co w przyszłości doprowadziło do powstawania jeszcze bardziej ekstremalnych i niszczycielskich pożarów.
Jak ujął to ekspert w dziedzinie pożarów, Stephen Pyne: „Każdy ugaszony pożar w mieście to rozwiązany problem. Większość ugaszonych pożarów lasu to problem odroczony”. Polityka ta skutecznie wyeliminowała ogień z jego naturalnej roli w ekosystemie, ignorując przy tym tradycyjną wiedzę rdzennych Amerykanów na temat jego znaczenia dla zdrowia lasów.
Współczesne podejście
Obecnie Służba Leśna stosuje podejście, w którym ogień jest nie tylko tłumiony, ale także zarządzany, aby mógł pełnić swoją naturalną rolę. Współcześni eksperci są zgodni, że ogień jest integralną częścią zdrowego i zrównoważonego ekosystemu leśnego. Jak jednak zauważyła Alyssa Kreikemeier z Uniwersytetu Idaho: „W 1910 roku nie istniało jeszcze prawdziwe zrozumienie ekologii ognia”.
Wnioski
Wielki Pożar 1910 roku stanowi punkt zwrotny w amerykańskiej historii zarządzania lasami i polityki przeciwpożarowej. Chociaż katastrofa doprowadziła do ważnych reform i zwiększenia nakładów na ochronę przyrody, to jednocześnie zapoczątkowała erę polityki całkowitego tłumienia ognia, która przyniosła daleko idące, nie zawsze pozytywne skutki.
Historia ta pokazuje, jak ekstremalne zjawiska naturalne mogą fundamentalnie zmieniać politykę publiczną i podejście do zarządzania zasobami. Wielki Pożar 1910 roku był nie tylko jednym z największych w historii USA, ale także momentem narodzin nowoczesnego systemu walki z pożarami leśnymi – ze wszystkimi jego późniejszymi sukcesami i porażkami.
Dziedzictwo tej katastrofy przypomina o konieczności zrównoważonego podejścia do zarządzania lasami – takiego, które uwzględnia zarówno ochronę życia i mienia, jak i naturalną rolę ognia w ekosystemie.