Tragiczna wyprawa Wilcoxa na Denali w 1967 roku: Jedna z największych katastrof w historii alpinizmu Ameryki Północnej
Lipiec 1967 roku zapisał się w historii alpinizmu jako jeden z najczarniejszych okresów w dziejach eksploracji gór Ameryki Północnej. Wyprawa pod wodzą Joe Wilcoxa na Denali, najwyższy szczyt kontynentu, pochłonęła życie siedmiu młodych alpinistów. Zginęli oni uwięzieni w trakcie bezprecedensowej burzy arktycznej – najpotężniejszej, jaką kiedykolwiek odnotowano na tej górze.
Historia tej ekspedycji to opowieść o tym, jak nadmierna ambicja, brak doświadczenia i konflikty w zespole zderzyły się z nieokiełznaną siłą natury. W ciągu zaledwie kilku dni to, co miało być spełnieniem marzeń, zamieniło się w największą tragedię w historii amerykańskiego alpinizmu.
Geneza wyprawy i połączenie dwóch grup
Ekspedycja znana w historii jako wyprawa Wilcoxa powstała z połączenia dwóch niezależnych grup, które zamierzały zdobyć Denali tą samą, choć mniej uczęszczaną drogą – szlakiem przez lodowiec Muldrow. Pierwszy zespół prowadził 24-letni Joe Wilcox, student matematyki z Utah, który za pośrednictwem biuletynów wspinaczkowych zrekrutował członków do swojej dziewięcioosobowej ekspedycji. Drugą grupę tworzyło trzech doświadczonych alpinistów z Kolorado pod przewodnictwem 22-letniego Howarda Snydera, studenta geologii.
Połączenie obu zespołów nie było jednak dobrowolne. Zostało ono wymuszone przez Służbę Parków Narodowych (National Park Service), której przepisy wymagały, aby każda grupa wspinaczkowa liczyła minimum cztery osoby. Zespół Snydera pierwotnie liczył czterech członków, jednak tuż przed startem Steve Lewis uległ wypadkowi samochodowemu. W rezultacie grupa skurczyła się do trzech osób, co zmusiło ją do połączenia sił z ekspedycją Wilcoxa.
Służba Parków Narodowych od początku wyrażała sceptycyzm wobec doświadczenia grupy Wilcoxa. Mimo że wszyscy jej członkowie znali podstawy alpinizmu, żaden z nich nie zdobył wcześniej szczytu wyższego niż 4570 m n.p.m., podczas gdy Denali wznosi się na 6190 m n.p.m. Co więcej, strażnik Wayne Merry jeszcze przed rozpoczęciem wyprawy otwarcie wyrażał obawy co do kompetencji niektórych jej uczestników.
Członkowie ekspedycji i ich przygotowania
Ostatecznie połączony, dwunastoosobowy zespół składał się z młodych mężczyzn w wieku od 22 do 31 lat (średnia wieku wynosiła 25 lat).
- W skład grupy Wilcoxa (dziewięć osób) wchodzili: lider Joe Wilcox (24 l.), Jerry Clark (31 l.) – zastępca lidera i najstarszy uczestnik, Steve Taylor (22 l.), Dennis Luchterhand (24 l.), Mark McLaughlin (23 l.), Anshel Schiff (30 l.) – profesor inżynierii sejsmicznej, Hank Janes (25 l.), John Russell (23 l.) oraz Walt Taylor (24 l.).
- Grupę z Kolorado (trzy osoby) tworzyli: lider Howard Snyder (22 l.), Jerry Lewis (30 l.) – weteran wojskowy, oraz Paul Schlichter (22 l.) – kadet Akademii Sił Powietrznych.
Wilcox, chcąc przyciągnąć sponsorów i nadać przedsięwzięciu rangę, starał się nadać mu charakter naukowy, włączając do planu elementy badawcze. Ekspedycja była starannie przygotowana pod względem logistycznym – lider opracował szczegółowe listy sprzętu i żywności, harmonogram akcji górskiej oraz plany komunikacji radiowej.
Szlak przez lodowiec Muldrow i grań Karstensa
Zespół wybrał trasę przez lodowiec Muldrow i grań Karstensa – tę samą, którą w 1913 roku podążała pierwsza zwycięska ekspedycja na szczyt Denali. Szlak ten, choć tańszy niż popularna droga West Buttress, był znacznie bardziej wymagający technicznie i logistycznie. Wymagał on pieszej wędrówki na dystansie 100 kilometrów, od jeziora Wonder Lake do podstawy lodowca, a następnie wspinaczki przez silnie uszczeliniony lód i eksponowaną grań Karstensa.
Całkowita deniwelacja trasy od podstawy lodowca Muldrow (1750 m n.p.m.) na wierzchołek Denali (6190 m n.p.m.) wynosiła aż 4440 metrów. Sam lodowiec Muldrow był labiryntem szczelin, co wymuszało skomplikowaną nawigację i stałą asekurację linową. Z kolei grań Karstensa – wąska i eksponowana – prowadziła na lodowiec Harpera, niosąc ze sobą ryzyko upadku i wystawiając wspinaczy na działanie porywistych wiatrów.
Przebieg wyprawy – pierwsze tygodnie
Ekspedycja rozpoczęła się 22 czerwca 1967 roku. Mimo problemów z chorobą wysokościową, które dotknęły większość członków zespołu, wspinacze sprawnie poruszali się w górę i do 13 lipca założyli obóz na wysokości 4570 m n.p.m. Według niektórych relacji to właśnie wtedy strażnicy parku mieli skontaktować się z zespołem, ostrzegając przed potężną burzą prognozowaną na 16–17 lipca. Sam Wilcox zaprzeczał jednak, by kiedykolwiek otrzymał takie ostrzeżenie.
14 lipca ośmiu członków wyruszyło wyżej, by założyć ostatni obóz szturmowy na wysokości 5486 m n.p.m., z zamiarem ataku na szczyt następnego dnia. Akcję opóźnił niewielki pożar namiotu, spowodowany przez wadliwą kuchenkę, ale ostatecznie obóz wysoki stanął o godzinie 19:00.
Pierwsze zdobycie szczytu – 15 lipca
15 lipca, w samo południe, czterech członków zespołu – Wilcox, Snyder, Lewis i Schlichter – wyruszyło z obozu wysokiego na szczyt. Pozostali alpiniści odpoczywali, przygotowując się do własnego ataku.
Zespół szturmowy sprawnie zdobywał wysokość i osiągnął szczyt około godziny 18:30. Schlichter opisywał panujące warunki jako niemal idealne: doskonała widoczność, słaby wiatr i temperatura około -14°C. Po półtorej godziny spędzonej na wierzchołku grupa rozpoczęła zejście, docierając z powrotem do obozu wysokiego o 21:50.
Nadejście burzy – 16–17 lipca
16 lipca w górę uderzył wiatr o prędkości dochodzącej do 113 km/h, zmuszając wszystkich dwunastu członków ekspedycji do pozostania w obozie wysokim. Następnego dnia, 17 lipca, wiatry osłabły, a zespół przygotował się do dalszej akcji. Plan zakładał, że siedmiu alpinistów (Clark, Steve Taylor, Walt Taylor, Luchterhand, McLaughlin, Janes i Russell) wyruszy na szczyt, podczas gdy czwórka zdobywców z 15 lipca zejdzie do niższego obozu. Do schodzących dołączył Anshel Schiff, który zrezygnował z ataku z powodu nasilającej się choroby wysokościowej.
Grupa Wilcoxa rozpoczęła zejście około 13:00. Jednak zespół szturmowy pod wodzą Clarka wyruszył w górę dopiero po godzinie 14:00, co było niebezpiecznie późną porą na atak szczytowy. Co więcej, Steve Taylor, również cierpiący na chorobę wysokościową, ostatecznie zrezygnował ze wspinaczki i pozostał w obozie wysokim.
Ostatni kontakt radiowy – 18 lipca
Wieczorem 17 lipca, o godzinie 20:00, w wyższe partie góry uderzyła zapowiadana burza. Clark połączył się radiowo ze strażnikami, informując, że zespół utknął w gęstej mgle i nie jest pewien swojego położenia. Zdecydowali się na biwak i postanowili przeczekać do rana w nadziei na poprawę pogody.
18 lipca o godzinie 11:30 Clark nawiązał ponowny kontakt. Poinformował, że pięciu wspinaczy osiągnęło szczyt – on sam, Walt Taylor, Luchterhand, McLaughlin i Janes. John Russell prawdopodobnie zawrócił wcześniej, próbując dotrzeć do obozu. Clark przekazał, że warunki są fatalne: szaleje wiatr, a widoczność z powodu zamieci spadła niemal do zera (tzw. whiteout). Dodał, że za pięć do dziesięciu minut rozpoczną zejście i skontaktują się ponownie o 20:00. Ta transmisja była ostatnim kontaktem zaginionej siódemki alpinistów.
Najpotężniejsza burza w historii góry
Krótko po ostatnim kontakcie radiowym burza gwałtownie przybrała na sile. Nadciągający z północy front niskiego ciśnienia, niosący wilgoć, zderzył się z zalegającym w regionie wyżem, wywołując ekstremalne zjawiska pogodowe bezpośrednio nad masywem Denali. Początkowo prędkość wiatru szacowano na 160–240 km/h. Jednak późniejsze modele, opracowane przez Narodową Służbę Pogodową (NWS), wykazały, że wiatry w pobliżu szczytu były prawdopodobnie znacznie silniejsze, osiągając w porywach niemal 480 km/h.
W swojej książce „White Winds: America's Most Tragic Climb” (1981), Joe Wilcox, analizując dane pogodowe z nizin, postawił tezę, że siedmiu alpinistów musiało zmierzyć się z warunkami, które mogły być najgorszymi, jakich kiedykolwiek doświadczono w historii alpinizmu. Późniejsze badania przeprowadzone przez NWS oraz Narodową Administrację Oceaniczną i Atmosferyczną (NOAA) potwierdziły jego przypuszczenia – warunki panujące w wyższych partiach góry nie dawały żadnych szans na przeżycie.
Desperackie próby ratunku
Po dwóch dniach nieprzerwanej burzy i przy braku jakiegokolwiek kontaktu z grupą szturmową, rosnący niepokój ogarnął pięciu alpinistów czekających w obozie na wysokości 4570 m. Rankiem 20 lipca Wilcox, Snyder i Schlichter podjęli próbę wyjścia w górę, aby odnaleźć zaginionych. Jednak wciąż panujące fatalne warunki i silny wiatr sprawiły, że zdołali pokonać jedynie niewielki odcinek, co zmusiło ich do odwrotu około godziny 11:00.
Krótkie okno pogodowe, które otworzyło się po ich powrocie, pozwoliło na chwilę odsłonić wyższe partie góry. Nie dostrzegli jednak żadnych śladów zaginionych kolegów. W tej sytuacji zdecydowali się wezwać pomoc przez radio. Niestety, jeszcze tego samego wieczoru pogoda ponownie się załamała, uniemożliwiając podjęcie jakiejkolwiek akcji ratunkowej.
Uwięzieni w obozie, musieli przetrwać kolejne dwa dni szalejącej burzy, a ich własna sytuacja stawała się krytyczna. Byli zmuszeni porzucić jeden namiot i stłoczyć się w drugim, przeznaczonym dla trzech osób, aby ogrzewać się nawzajem ciepłem własnych ciał. W tak ciasnej przestrzeni nie było mowy o używaniu kuchenki, więc ich pożywieniem stały się wyłącznie produkty niewymagające gotowania. Stan Lewisa i Schiffa gwałtownie się pogarszał, a Wilcox i Snyder, choć wciąż relatywnie silni, zaczęli odczuwać pierwsze objawy odmrożeń palców u rąk i nóg.
Akcja ratownicza i odnalezienie ciał
Pięciu ocalałych z ekspedycji – Wilcox, Schiff oraz grupa Snydera – dotarło do obozu bazowego 25 lipca. Stamtąd Wilcox samotnie przeprawił się przez jezioro Wonder Lake, by wezwać pomoc. W odpowiedzi wysłano helikopter, który ewakuował pozostałą czwórkę.
28 lipca ekipa ratunkowa z Mountaineering Club of Alaska (MCA) dotarła do zniszczonego obozu wysokiego. Odnaleziono tam ciało jednego z alpinistów, który zamarzł, trzymając w ręku maszt namiotu. Przypuszczano, że był to Steve Taylor, który jako jedyny pozostał w obozie. Zły stan zwłok uniemożliwił jednak pewną identyfikację, dlatego tożsamość ofiary pozostaje w sferze spekulacji.
Dzień później, u podstawy Wieży Arcydiakona (Archdeacon's Tower), zespół poszukiwawczy natrafił na ciała dwóch kolejnych wspinaczy. Znajdowały się one w pozycji siedzącej, jakby próbowały osłonić się przed wiatrem. Głębokie zamrożenie uniemożliwiło identyfikację, choć Paul Schlichter spekulował później, że mogli to być Dennis Luchterhand i Walt Taylor – najsilniejsi z zaginionej grupy. Ciał pozostałych czterech alpinistów nigdy nie odnaleziono.
Odnalezionych ciał nie zniesiono z góry, ponieważ w tamtych czasach brakowało odpowiedniego sprzętu do akcji ratunkowych na dużych wysokościach. W 1968 roku zorganizowano wyprawę humanitarną w celu odnalezienia i pochowania wszystkich siedmiu ofiar. Niestety, do tego czasu zwłoki odkryte rok wcześniej zniknęły, a żadnego z ciał nigdy więcej nie odnaleziono.
Kontrowersje i ocena przyczyn tragedii
Bezpośrednio po tragedii Bradford Washburn, jeden z największych autorytetów amerykańskiego alpinizmu, nazwał ją „największą katastrofą w historii amerykańskiej wspinaczki”. Wskazał, że do jej przyczyn należały zarówno ekstremalne warunki pogodowe, jak i błędy taktyczne popełnione przez wspinaczy. Służba Parków Narodowych rozważała nawet zamknięcie Denali dla wspinaczy, ostatecznie jednak nie zdecydowała się na ten krok.
Jako lidera ekspedycji, Joe Wilcoxa spotkała ostra krytyka. Zarzucano mu brak doświadczenia i nieefektywne przywództwo, obarczając go główną winą za śmierć siedmiu osób. Wilcox początkowo przyjmował tę odpowiedzialność. Dopiero późniejsze analizy naukowe, które wykazały, że warunki panujące podczas burzy uniemożliwiały przeżycie, w dużej mierze go uniewinniły.
Z kolei Snyder i Schlichter doszli do wniosku, że odpowiedzialność spoczywała w dużej mierze na samej grupie szturmowej. Ich zdaniem zignorowali oni wcześniejsze dni dobrej pogody, idealne na atak szczytowy, i kontynuowali wspinaczkę mimo wyraźnego załamania aury.
Literatura i dziedzictwo tragedii
W latach po katastrofie powstało wiele książek szczegółowo opisujących tę tragiczną wspinaczkę. Swoje relacje opublikowali między innymi uczestnicy wyprawy:
- Howard Snyder w książce „In the Hall of the Mountain King: The True Story of a Tragic Climb” (1973).
- Joe Wilcox w książce „White Winds: America's Most Tragic Climb” (1981).
Temat podejmowali również inni autorzy, w tym James M. Tabor w nagrodzonej książce „Forever on the Mountain” (2008), Jeffery Babcock (członek ekipy ratunkowej) w „Should I Not Return” (2012) oraz Andy Hall, syn ówczesnego dyrektora parku, w publikacji „Denali's Howl” (2014).
Wnioski i znaczenie dla alpinizmu
Tragedia na Denali stała się punktem zwrotnym w historii amerykańskiego alpinizmu. Brutalnie uwypukliła, jak kluczowe są doświadczenie w warunkach wysokogórskich, właściwe przygotowanie zespołu oraz bezwzględny szacunek dla sił natury. Burza z lipca 1967 roku została przez ekspertów uznana za zjawisko o niespotykanej intensywności, którego przetrwanie było niemożliwe, nawet dla najlepiej przygotowanych wspinaczy.
Historia tej wyprawy ujawniła również problemy wynikające z łączenia grup o różnej filozofii i poziomie umiejętności. Napięcia między zespołem Wilcoxa a alpinistami z Kolorado, widoczne od samego początku, mogły negatywnie wpłynąć na proces podejmowania decyzji w kluczowych momentach.
Współcześni eksperci są zgodni: nawet przy dzisiejszej technologii i postępie w dziedzinie bezpieczeństwa, skutki podobnej burzy byłyby identyczne. Zespół zostałby uwięziony w strefie śmierci aż do jej ustąpienia. W przypadku grupy Wilcoxa burza szalała przez siedem dni, co dla alpinistów uwięzionych na wysokości ponad 5500 metrów oznaczało pewny wyrok śmierci.
Epilog
Tragedia ekspedycji Wilcoxa na Denali pozostaje najboleśniejszą lekcją w historii amerykańskiego alpinizmu. Siedem młodych istnień zostało pochłoniętych przez górę w ciągu kilku dni najgwałtowniejszej pogody w jej dziejach. Ich ciała, których nigdy nie odnaleziono, spoczywają na zboczach Denali jako nieme świadectwo potęgi natury i kruchości ludzkiego życia w obliczu sił przekraczających naszą kontrolę.
Ta historia przypomina, że góry pozostają dzikie i nieprzewidywalne. Nawet najlepsze przygotowania i najszlachetniejsze ambicje mogą zostać zniweczone przez żywioł. Pamięć o Jerrym Clarku, Stevie Taylorze, Dennisie Luchterhandzie, Marku McLaughlinie, Hanku Janesie, Johnie Russellu i Walcie Taylorze żyje w historii alpinizmu jako przypomnienie, że niektóre górskie przygody mają najwyższą cenę – cenę życia.